Szlag mnie trafia, kiedy w mediach, zwłaszcza mówionych, wypowiadają się osoby które swoje kwestie zaśmiecają obcojęzycznymi wtrętami, a zwłaszcza polangielszczyzną!
Ta żałosna maniera jest coraz częstsza! W mniemaniu autorów ma dodawać im światowego "glamuru":-) Niestety świadczy to jedynie o prostactwie i zaściankowości interlokutorów.
Nie jest to jednak znak czasu, proszę zauważyć, że podobną formułę, od lat, stosują starzy wyjadacze, autorzy wydało by się znani i uznani, ale wiecznie nieodwartościowani, pragnący w ten sposób zabłysnąć swą "starożytną" erudycją. W tym przypadku mowa o publicystce, gdzie łacińskie wtręty, lub obcojęzyczne cytaty, dodają w mniemaniu autorów, elegancji oraz splendoru ich ulotnym tekstom. Tak manierycznym publicystą jest np. Waldemar Łysiak, ślepy i niepoprawny miłośnik Cesarza Napoleona. Felietonistyka tego mocno już wyleniałego Mistrza, przetkana jest obco brzmiącymi zwrotami( vulgo i par excellence) oraz cytatami, które niewiele wnoszą do meritum, ale stanowią bezsensowny wypełniacz, zwykle nudnego artykułu. Czepiam się, powie ktoś, bo jak można porównywać wypowiedź egzaltowanej projektantki lub młodego muzyka, do ekspresji artykułowanej przez szanowanego pisarza. Można i trzeba, bo opisane przypadki, mimo intelektualnej przepaści dzielącej autorów, mają tę samą przyczynę, dopieszczają wiecznie łaknące uwielbienia, ego twórców. Pseudoerudycja na pokaz, to znak rozpoznawczy kabotynów!
Publicystyka i język mediów muszą być wolne od sztucznego napuszenia i błazeńskiej anglomowy(latinomowy), teksty skierowane dla szerokiej rzeszy słuchaczy i czytelników, powinny być jasne i zrozumiałe, precz z medialną sofistyką i polanglo(i Łysiako)burakami!
PS.Stałe felietony Waldemara Łysiaka, do poczytania co tydzień w Do Rzeczy, a bełkot anglopolszczyzny do posłuchania "w dobrych stacjach radiowych".
Casual(owo), evetnt, sale, design, to już prawie klasyka polszczyzny! Jednak ostatnio usłyszałem perełkę, randomowo, ech łza się w oku kręci, kiedy spojrzeć na francuzów i ich językową ortodoksję. Tam nawet komputer ma swoje frankońskie określenie i nazywa się po prostu la ordinateur .
Na koniec, smakowity kawałek, kwitujący napuszoną erudycję Waldemara Łysiaka(Tomasz syn Mistrza, pisze zupełnie normalnie i do rzeczy), szczególnie w części dotyczącej cytatów, podrozdział, Łacina oraz inne drobiazgi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz