Naczelny Dziennika Bałtyckiego przy okazji zmian własnościowych w lokalnej prasie w Polsce do czytleników list pisze!
Coż w nim istotnego, ano treści pełne zasad niezależności i wolności dziennikarskiej. Ni mniej ni więcej stwierdza, że od piętnastu lat, gdy został naczelnym nikt z bawarskich właścicieli nie ingerował w treść Dziennika. Nie ingerowanie w treści i całkowita wolność dzienikarskiej ekipy była warunkiem objęcia przez niego stanowiska Naczelnego.
Do tej pory mieliśmy zapewnioną całkowitą niezależność dziennikarską
Pozwólcie, że mówiąc o przyszłości, zacznę od przeszłości. Już to może rozwiać formułowane publicznie przez tak wiele osób obawy, że wraz z nastaniem epoki kontrolowanej przez państwo - a tym samym pośrednio przez polityków - spółki Orlen, z dnia na dzień w Waszych gazetach i na stronach internetowych skończy się niezależne dziennikarstwo. Czyli mówiąc wprost, że dociekanie prawdy zostanie zastąpione zwykłym kłamstwem lub subtelniejszą manipulacją.
Przenieśmy się więc na chwilę w przeszłość. Do pracy w PPG, wówczas nazywającej się jeszcze Polskapresse i skupiającej gazety z połowy regionów Polski, zaproszono mnie niemal piętnaście lat temu, w 2006 roku. Firma, niepomiernie mniejsza, miała w swojej historii kryzys wizerunkowy związany z niedopuszczalnym zachowaniem ówczesnego wydawcy wobec niezależnych decyzji dziennikarzy. W związku z tym, podczas rozmowy z właścicielem postawiłem jeden warunek (po tylu latach kulisy mogę już ujawnić). Dołączę do firmy, ale tylko po zapewnieniu całkowitej niezależności dla mnie i podlegających mi redaktorów. Zapowiedziałem też podczas tej rozmowy, że w przypadku jakichkolwiek prób wywierania nacisków przez wydawcę na kształt treści dziennikarskich, ujawnię taki fakt publicznie.
Minęło piętnaście lat i nigdy nic ujawniać nie musiałem. Przez te wszystkie lata nie doszło do takiej sytuacji. Właściciele - rodzinna firma z niemieckiej Bawarii - zawsze respektowali ustalenia o całkowitej niezależności dziennikarskiej. A uwierzcie mi Państwo, bo jestem w tym zawodzie od ponad trzydziestu lat, tak ortodoksyjne podejście wśród różnych wydawców nie zawsze jest standardem. Przy tej okazji prostuję więc również powtarzane w ostatnich latach przez niektórych skrajnych polityków zwykłe kłamstwa na temat rzekomego braku naszej niezależności.
Po stokroć wierzę panu redaktorowi Fąfarze, tak na pewno było, a linia reprezentowna przez zespół w pełni zadowalała bawarskich właścicieli Dziennika Bałtyckiego!
Czy można w tym przypadku mówić o wielkim poszanowaniu przez bawarczyków tzw. wolności dziennikarskich, czy też zgodnej z oczekiwaniami właścicieli, linii pisma, której nie trzeba korygować?
No cóż, wg mnie to drugie! Pamiętają Państwo, nagranie rozmowy Kulczyka z kapciowym Tuska, w której Graś wyrażał dezaprobatę co do krytycznych treści na temat rządu Tuska ukazujących się w niemieckim Fakcie i prosił o interwencję miliardera w sprawie wymiany naczelnego gazety?
Kulczyk obiecał solennie że pogada o problemie z właścicielką Axel Springera!
Prawda, że to przyszny przejaw niezależności dziennikarskiej w niemieckiej prasie na Wisłą!
Puenta jaka jest każdy widzi! Na linię każdego medium wpływa głowa, czyli osoba redaktora naczelnego. Właściciel dyktować treści nie musi, wystarczy że dobierze sobie naczelnego o odpowiednich preferencjach politycznych, a on już całą resztę stadka właściwie ustawi. Czy wdowa po Axel Springerze musi dyktować treści jakie powinny się ukazywać w polskiej mutacji Newsweeka, czy też wystarczy jej zaufanie do Naczelnego Lisa? Osądźcie Państwo sami.
Dziennik Bałtycki, to jedno z najbardziej stronniczych pism jakie czytałem i czytam, przechył w jedną stronę jest tak niesmacznie widoczny, że próby pudrowania tego kilkoma wywiadami z inaczej myślącymi tego nie zmieni!
Jeśli pozostałe pisma regionalne mają równie niezależnie myślących naczelnych, to dzięki Bogu że już za chwilę to się zmieni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz